Dawno nie byłam w prawdziwym lesie i dawno nie czytałam, a nawet nie myślałam o Ernście Wiechercie, niemieckim pisarzu, dla którego Mazury były „rajem utraconym”. Udało mi się na chwilę wrócić do lasu. Obejrzałam też odnowione muzeum autora „Dzieci Jerominów”. Ale czy uda się namówić kogoś do czytania Wiecherta?

Nasza krew jest zielona — mówią o sobie leśnicy. Często jest to kolor dziedziczny, jak w przypadku Małgorzaty Błyskun, zastępczyni nadleśniczego w Strzałowie w gminie Piecki. Leśnikiem był jej dziadek i ojciec. Dlatego nie dziwi mnie jest entuzjazm, gdy obwożąc nas po swoim „gospodarstwie”, opowiada o wysokich na 10 pięter piskich sosnach i słodkowodnych gąbkach w Krutyni.

Nadleśnictwo Strzałowo to ten prawdziwy las. Nie tylko dlatego, że rosną to ogromne drzewa. Tu pachnie inaczej niż w mieście.

Mamy tu kilkanaście wilków, dwie pary rysiów, żyją tu łosie, bobry, zające — opowiada Małgorzata Błyskun. — Jest bardzo rzadki żółw błotny. Do tego 800 gatunków roślin, w tym chronione takie jak owadożerna rosiczka i storczyki. Rośnie u nas wspaniała sosna piska. Ogólnie mamy 179 pomników przyrody. I jezioro Majcz, którego woda jest I klasy czystości. Wszystko to można oglądać w naszym leśnym kompleksie promocyjnym. Są tu ścieżki do jazdy konnej, rowerowe i piesze. Są miejsca do rozpalenia ogniska. Można zamówić przewodnika. Organizujemy też zajęcia edukacyjne dla dzieci. Wszystko to za darmo. No, i jest też muzeum Ernsta Wiecherta, niemieckiego pisarza z Mazur.

Obok budynku nadleśnictwa, który powstał w końcu XIX wieku, również jest co oglądać. To tuja, którą z daleka można wziąć za wielki świerk. Drzewo ma około 140 lat. Pod jego rozłożystymi gałęziami może bez trudu schronić się kilka dorosłych osób.

Kiedy ze Strzałowa jedziemy do Piersławka, Małgorzata Błyskun pokazuje nam kolejne atrakcje. W Pieckach nad Krutynią sezon się wcale nie skończył. Mimo lodowatego wiatru są tu niemieccy turyści, a na moście stoją „perkuny”. To właściciele łodzi, które można wynająć na przejażdżkę po rzece. — Na przykład taką wysłana aksamitem na romantyczny rejs po ślubie — opowiada Błyskun. — Można popłynąć też nocą na wyprawę z pochodniami.

Kilkadziesiąt metrów w głąb lasu na ogromną niecką stoją dwa najsławniejsze w okolicy drzewa. To „zakochana para” — 270-letnia sosna, którą „obejmuje” 170-letni dąb.

Zajeżdżamy do Piersławka. Jest tu leśniczówka z czerwonej cegły, obrośnięta dzikim winem. Obok w odnowionym mazurskim ceglano-kamiennym budynku mieści się muzeum Ensta Wiecherta. W tym miejscu autor „Dzieci Jerominów” przyszedł na świat. Jego ojciec był leśniczym. I choć pisarz wyjechał z Piersławka w 1907 roku, najpierw do Królewca, a potem do Berlina i nigdy tu na dłużej nie wrócił, ta kraina stała się jego „rajem utraconym”. Pisał o jej surowości i biedzie, ale gdy jego bohaterowie potrzebowali duchowej odnowy, „wysyłał” ich na Mazury.

On sam, już jako pisarz, przyjechał do Piersławka ostatni raz w latach 30. ubiegłego wieku. W latach 90. jego przetłumaczone na polski książki odkryło kolejne pokolenie mieszkańców Warmii i Mazur. Sama pamiętam, z jakim wzruszeniem czytałam „Dzieci Jerominów” i z jakim rozczarowaniem przyjęłam wiadomość, że opowieść nie ma dalszego ciągu.

W dzisiejszym muzeum nie ma oryginalnych pamiątek po pisarzu. Nie można też kupić żadnej jego książki, jedynie obejrzeć ich polskie i niemieckie wydania w gablotach. Ale, jak opowiada opiekująca się muzeum Anna Sadownikow, turystom to nie przeszkadza.

Jedna pani usiadła tu na ławce pod drzewem i czytała „swojego” Wiecherta. Chłonęła atmosferę tego miejsca.


Źródło:
Ewa Mazgal
www.gazetaolsztynska.pl