W swojej książce "Dzieciństwo w Prusach Wschodnich" Marion hrabina Dönhoff tak opisuje wuja Carola Lehndorffa, siódmego dziedzica sztynorckich dóbr:

"Inny mój wuj, który w całych Prusach Wschodnich uważany był za unikat, w czasach mojego dzieciństwa tylko raz odwiedził Friedrichstein. To był wuj Carol Lehndorff. Pewnego dnia przyjechał do nas z Królewca taksówką, którą następnie udał się dalej aż do swoich odległych o sto pięćdziesiąt kilometrów włości w Steinort (w Sztynorcie). Samo to już było sensacją. Taksówek używało się w mieście, ale nie jeździło się nimi po świecie. To, że coś takiego miało miejsce, było w najwyższym stopniu zdumiewające

Pewnego dnia wuj Carol, który zawsze miewał wyjątkowe pomysły, zaprosił do siebie wszystkie dzieci Lehndorffów oraz mnie. Postawił tylko jeden warunek: bez dorosłych. Jego Sztynort był wspaniałą i wielką posiadłością położoną nad jeziorem Mamry, która od czterystu lat pozostawała w rękach rodziny. Stał tu bardzo stary, ale niezbyt piękny pałac, który sprawiał wrażenie mocno zaniedbanego - od ponad pół wieku nie rządziła w nim kobieca dłoń. Pod panowaniem dziwacznego i wiecznie natchnionego młodzieńczym duchem wuja Carola pałac nie miał jednak żadnych szans, aby stać się bardziej nadającym do życia. W moim pokoju, w którym wiecznie panowała wilgoć, dwie nogi od łóżka całkiem przegniły i trzeba je było zastąpić dwoma, jedna na drugiej ułożonymi, cegłami z pieca. Zasłony całkiem zjadły mole, a wszystkie meble nosiły ślad silnego zużycia. Gdy pewnego razu ktoś chciał otworzyć okno, aby coś do nas zawołać, pamiętam, że okno wyleciało z futryny wprost na dziedziniec.

Stół w Sztynorcie bywał zastawiany na całej swej długości nie tylko podczas naszej wizyty. Latem wciąż pełno tu było odwiedzających, których wuj Carol spotkał gdzieś wcześniej w czasie swoich podróży i których, o ile przypadli mu do gustu, zaprosił do siebie. Ci przyjeżdżali potem, kiedy chcieli, czasami nawet wraz z dziećmi i gościli w Sztynorcie całymi tygodniami. Wuj Carol w większości przypadków nie miał pojęcia, kim są. Gdy miewał już tego wszystkiego dosyć, po prostu się wycofywał. Chował się wtedy w swoich dwóch małych i zaciemnionych pokojach, gdzie wolno go było odwiedzać tylko od czasu do czasu. Przywilej ten przysługiwał jedynie niektórym chłopcom. Hans Lehndorff opisał kiedyś takie odwiedziny: "Większość czasu leżał w łóżku z binoklami na nosie i coś czytał albo przeglądał monety i ich katalogi. W szafach, między którymi trzeba było się przeciskać, aby dotrzeć do jego łóżka, znajdowało się około 280 tysięcy egzemplarzy monet. Był to największy pruski zbiór numizmatyczny tego okresu. Wuj zbierał je przez całe życie, nabywając przy tym ogromnej, fachowej wiedzy na temat monetaryzmu. Wciąż też korespondował z różnymi numizmatykami i prawie zawsze jakiś reprezentant tego zawodu, a często nawet kilku, gościło u wuja z wizytą tygodniami lub miesiącami".

Carol Lehndorff miał za sobą naprawdę szaloną młodość: wydał wiele pieniędzy, poczynił gigantyczne długi, zjeździł świat wzdłuż i wszerz, a rodzinę przeraził tysiącem dzikich przedsięwzięć."