Bluszczyk kurdybanek. Jak bardzo lubię tę nazwę. Jest… dźwięczna i wdzięczna. Nie brak go na Mazurach, ale nie tylko tam. Jest wszędzie. Już porasta nasze łąki i pola i nie każdy wie, że nadaje się do jedzenia! Ba, nawet jest bardzo zdrowy!

Bardzo mi zależało na godnym przyjęciu Krysi na prowincji, tym bardziej, że przyjechała do mnie w wielkim kłopotem, a te rozważa się najlepiej przy pełnym żołądku. Już samo patrzenie na pięknie podane i pachnące danie wyzwala w nas odrobinę szczęśliwości. Jej reszta opanowuje nas po spróbowaniu pierwszego kęsa.

I nagle wpadłam na pomysł. W starych gazetach wyczytałam kiedyś o niepozornej bylinie, pospolitej na Mazurach, ale nie tylko. Rośnie to sobie w lasach, na łąkach czy pastwiskach, mijamy to coś zupełnie bez świadomości, że to można jeść. I że to smaczne, i to jak! Bardzo lubię gości otwartych na wszelkie smaki i pomysły kulinarne. Krysia właśnie taka była. Mogłam więc otworzyć wrota swojej wyobraźni i zaproponować jej…

Omlet z bluszczykiem kurdybankiem!

Najpierw spojrzała na mnie dziwnie. Potem odezwała się: a co to? Następnie chrząknęła i stwierdziła: no dobra, tylko mnie nie otruj.

Pozwolenie więc miałam. Zatem… do roboty!

Wiedziałam, w którym miejscu na łąkach za domem rośnie mój własny bluszczyk kurdybanek. Wiedziałam, bom go kiedyś przeflancowała od sąsiada Andrzeja, gdym od niego brała sadzonki krzewów. Razem z nimi zaplątał się bluszczyk, ja się przed nim nie wzbraniałam, bo wiedziałam już, co z niego za ziółko.

Poszłam więc na łąkę za domem po mój bluszczyk, zostawiając Krysię w kuchni sam na sam z kawą parzoną z odrobiną mięty. Koniecznie z mlekiem i cukrem. Wtedy jest najlepsza. Gorzka nie jest już taka smaczna więc jeśli nie słodzisz kawy, zrób tym razem dla niej wyjątek!

Bluszcz kurdybanek był na swoim miejscu. Krzewił się dość beztrosko, bo nikt go tu nie traktował kosiarką ani chemicznymi preparatami. Była już go spora kępa, którą z przyjemnością pomniejszyłam. By dodać pożywności mojemu omletowi, oberwałam jeszcze kilka najmłodszych listków pokrzywy. I wróciłam do domu, z tryumfującą miną.

Krysia spojrzała na mnie nieufnie. Nie wierzyła, że to znane jej z widzenia chwaścisko będzie nadawało się do jedzenia. A jednak…

- To jest bluszczyk kurdybanek. Pobudzi twój układ trawienny do produkcji soków żołądkowych, zaostrzy apetyt i wyreguluje przepływ żółci.  Wspomoże również wątrobę. Jak dla ciebie, zwierzęcia miejskiego, to chyba w sam raz?

To było pytanie retoryczne. Krysia już stała ze mą przy zlewie i patrzyła, jak płuczę delikatne łodygi.

Przygotowałam cztery jajka (bo też byłam głodna) i zapytałam: z mięsem czy bez?

Krysia chciała wersję bezmięsną, ale jeśli ktoś chce z mięsem, na przykład z wędliną lub kurczakiem, to wystarczy, że wcześniej podsmaży je na patelni.

Do miski wbiłam żółtka, dodałam kapkę śmietany i mąki oraz sól. Białka wlałam do drugiej miski i ubiłam je, gdyż w zamyśle miałam omlet biszkoptowy. Nie musi taki być, możemy jajka wymieszać w całości też dobrze.

Ja tymczasem wszystko połączyłam. Pokroiłam mój bluszczyk razem z pokrzywą i szczypiorem. Dodałam do ciasta i delikatnie wymieszałam. Wylałam na patelnię i usmażyłam, potarkowałam żółty ser, posypałam nim mój omlet i chwilę jeszcze zostawiłam pod przykrywką.

Krysia zajadała ze smakiem. Zaproponowałam jej, że może dodać sobie sosu czosnkowego lub żurawiny. Druga wersja smakowała jej bardziej.

Jadłyśmy z apetytem, popijając zimną lemoniadą – cytryna z miodem zalana wodą. Z kranu. Mam dobrą wodę, a w dzieciństwie piłam wodę z kranu i nic mi się nigdy nie stało. Dlaczego więc po skończeniu czterdziestu lat mam tego nie robić?

- Czuję, że żyję… – Westchnęła moja koleżanka i odsunęła pusty talerz. Zabrałam go i wstawiłam do zlewu, umyłam wraz z moim, rękami, gąbką tylko i płynem. Uważam bowiem, że zmywarka to niepotrzebny zbytek.

- Miałaś mi o czymś opowiedzieć…. – zagadnęłam, ciekawa pewnej historii, z którą Krysia przyjechała do mnie.



Kasia Enerlich