Sensacyjny dokument Grzegorza Linkowskiego o Warmii "Bo jestem stąd..." w poniedziałek w TVP1 o godz. 22.10. Ten film podejmuje wątki poruszone w kinowej "Róży" Smarzowskiego. W roli detektywa drążącego trudne tematy - znany dziennikarz Krzysztof Ziemiec.

Gdzie zaczyna się i kończy Warmia? Kim są - jeżeli w ogóle jeszcze są - jej rdzenni mieszkańcy, Warmiacy? Kim są "naprawdę"? Polakami? Niemcami? Tutejszymi?

Dokument Grzegorza Linkowskiego "Bo jestem stąd..." pozwala wniknąć w świadomość pochodzących stąd ludzi, warmińskich "ostatnich Mohikanów". Częścią tej świadomości jest to, co tę krainę spotkało 70 lat temu i później - tabu, do którego stopniowo docieramy, aby w końcu dotknąć najboleśniejszego miejsca. Pomogła dotknąć tego tabu "Róża" Smarzowskiego. Linkowski idzie jej śladem. W intrygujący sposób łączy stylistykę opowieści o kulturze regionu z kryminałem. W roli detektywa występuje znany dziennikarz telewizyjny Krzysztof Ziemiec.

Jakaś groza bije od ślicznych pagórkowatych pejzaży z taflami jezior, od olsztyńskich zaułków, od czerwonych ceglanych murów, gotyckich wież kościelnych. Pamiątką nawały, która przetoczyła się przez te ziemie, pozostaje wycięta z kawałka metalu zabawka: dwie ruchome kopulujące figurki. Odwieczny emblemat wojny - gwałcący i gwałcona.

O tym, jak było, mówią dziś z całą odwagą starsze kobiety. Armia Czerwona - mówi ktoś w filmie - bała się własnych żołnierzy. To była średniowieczna wojna, żołnierz musiał sam zdobyć sobie wikt. Za wojskiem szły bandy maruderów. Gwałcili. Większość gwałciła i większość kobiet była gwałcona, od nastolatek do staruszek. To się odbywało wszędzie: w domach, na ulicach, w bramach. Z tych związków rodziły się dzieci. Część z nich była zabijana. Te, które przeżyły, nieraz podświadomie czuły, że są "obce", nie należą w pełni do rodziny. Zawsze mógł znaleźć się ktoś, kto znał tajemnicę.

Wołano za tymi dziećmi: Rusek, Rusek! I tak jak u dzieci Holocaustu ich kompleks przenosił się na następne pokolenie. Nie widzimy twarzy młodej dziewczyny z Olsztyna, która o tym opowiada. Jej ojciec był dzieckiem gwałtu. Tajemnicę zdradziła siostra jego matki - sama zgwałcona, próbowała w ten sposób sobie ulżyć. Ale z tego, co mówi w filmie anonimowa dziewczyna, wynika, że tajemnica ojca, odkrycie przyczyn tego, że "czuje się gorszy", że ma problemy z okazywaniem uczuć, zbliżyły córkę do niego. I coś takiego dzieje się w tym filmie: Warmia odsłania tu tajemnicę swojej paradoksalnej, dwoistej tożsamości i właśnie przez to staje się bliska.

Polacy czy Niemcy? I tak, i tak - jak to wytłumaczyć? "Moje korzenie są niemieckie, bo rodzice uważali się za Niemców. A po wojnie byliśmy już Polakami. Wielu ludzi tak czuło: byłem Niemcem, teraz mam być Polakiem, a jestem na swoim cały czas. I do mojego Pana Boga się modlę".

Paradoks był podwójny - opowiada o tym pisarz Edward Cyfus, "ostatni Mohikanin", autor publikowanych także w olsztyńskim dodatku "Wyborczej" gawęd pisanych "po naszamu". Było i tak, że ci, co uważali się za Niemców, mówili w domu gwarą przypominającą polszczyznę XVI-XVII wieku, językiem osadników przybywających tu po wojnach krzyżackich z Mazowsza. "Dla Warmiaka - tłumaczy Cyfus - najważniejszy jest Pan Bóg, który nie ma narodowości. Potem jest rodzina, potem ziemia, a dopiero potem jest posłuszeństwo temu, który rządzi. Bo ktoś rządzić musi, a pochodzenia rodziców się nie wybiera".

Ci kresowi prowincjusze nosili w sobie nowoczesną świadomość z epoki globalizacji. O paradoksach płynnej tożsamości mówią Warmiacy, którzy po wojnie wyjechali stamtąd do Niemiec (Polska przez długi czas nie uznawała ich za swoich). Są tacy, którzy na starość dzielą życie między dwa kraje. "Jak jestem w Polsce, to czuję się Polką, jadę tam jak do domu. Ale jak mam wracać do Niemiec, to znów mówię, że wracam do domu. Mam dom tu i tam".

Edward Cyfus przyjmuje ekipę filmową w swoim wiejskim domu z niebieskimi okiennicami. Obok książek, gawęd, felietonów jego dziełem jest postawienie szlabanu symbolicznej granicy między Warmią i Mazurami, po to, żeby odróżniać jedno od drugiego - zapominamy, że Olsztyn nie leży na Mazurach, tylko na Warmii.

Podobno nie ma już Warmiaków, a nieliczni, którzy pozostali, zmieszali się z ludnością napływową, utracili swój język i obyczaj. Jednak działalność takich ludzi jak Cyfus prowadzi w inną stronę: "żeby w dobie globalizacji regiony nie były pozostawione samym sobie". Ten film, wciągając nas w lokalne tajemnice, sugeruje, że możliwa jest tożsamość wtórna, nabyta. I może ludzie z miasta, inteligenci, którzy na tych pustkowiach stawiają letnie domy, zarażą się tutejszą historią, dramatami tych ludzi. Mała ojczyzna będzie jeszcze miała jakieś drugie życie.

Obejrzyj zapowiedź:
Bo jestem stąd...


Źródło: Gazeta Wyborcza