Około 200 m na prawo od drogi Dłużec – Śpigiel, zaraz na skraju lasu wznosi się wysoka i stroma góra. Starsi mieszkańcy wioski opowiadają sobie o niej wiele różnych historii. W czasach gdy jeszcze rycerze zakonni siedzieli w zamkach, na Górze Zamkowej stała dumna siedziba pańska, otoczona cudownym parkiem pełnym rzadkich drzew i różnorodnych zwierząt. Właścicielki zamku zajmowały się łowiectwem. Znane były w okolicy z wielkiej okrutności.

Pewnego razu chłopak z pobliskiej wioski dał się namówić na to, aby postawić sidła na dziką zwierzynę w pobliżu Góry Zamkowej. Jednak został przy tym złapany przez łowczego zamku. Zgodnie z obowiązującym prawem i wyrokiem pań na zamku miała mu zostać obcięta prawa ręka. Pełna rozpaczy pośpieszyła wystraszona matka na zamek i błagała na kolanach panie na zamku, żeby w imię miłosierdzia bożego oszczędzić jej jedynego żywiciela. Jeśli nie można postąpić inaczej,  to by wykonać wyrok na niej. Wszyscy którzy byli przy tym obecni płakali widząc rozpacz matki. Nawet srogi łowczy ocierał łzy. Tylko panie na zamku siedziały ponuro. A gdy matka skończyła swoją prośbę, odpowiedziała jedna z nich, że przestępcy stanie się to co nakazuje prawo. Kobieta powinna odejść jak najszybciej, w przeciwnym wypadku zostanie poszczuta psami.

trudem podniosła się zrozpaczona matka i udała się chwiejnym krokiem do domu. Gdy jednak doszła do drogi, która prowadziła do wioski, odwróciła się jeszcze raz i z rozłożonymi rękoma i prawie nieludzkim płaczem zawołała na zamek „bądźcie przeklęci wy i cały wasz ród.”!!!

Od tego czasu Góra Zamkowa jest pusta. Park zniknął, tylko nieliczne lipy, klony, jesiony, modrzewie i sosny były świadkami minionej świetności. Także dzika zwierzyna wymarła i mało gdzie można spotkać okolicę tak biedną w zwierzęta, jak pobliże Góry Zamkowej. Panie na zamku za karę nie znalazły spokoju za swoją bezduszność, lecz błąkają się po Górze. Parobkowie, którzy nocami paśli konie, widzieli je  wiele razy, jak podchodziły pod jezioro, aby się wykąpać. Gdy w późniejszych latach odbywał się na zamku bal, zjawiły się nawet nie rozpoznane między tańczącymi. Jednak na koniec zamieniały się za każdym razem w parę lisów i krzycząc ludzkim głosem uciekały do znajdującej się na południowym zboczu góry nory.

Pewien gospodarz z Lembruka nie chciał wierzyć w prawdziwość tej opowieści i odważył się w noc świętego Jana samemu iść na Górę Zamkową, aby zobaczyć co tam się dzieje. Jednak w środku nocy wrócił do domu biegiem i nie chciał odpowiadać na żadne pytanie. Mimo wielu sztuczek użytych, aby od niego wyciągnąć tajemnice nikomu się to nie udało. Mimo, że przedtem był wielkim szydercą, stał się po tym zdarzeniu bardzo spokojnym człowiekiem.

Po wielu latach próbował pewien chłop zaorać Górę Zamkową. Woły do środka góry ciągnęły, ale na środku nie chciały ruszyć się z miejsca. Wydawało się, jakby pług zawadził o jakąś niewidzialną przeszkodę. Nie pomagał krzyk ani uderzenie batem. Wtedy też zaczął przeklinać i przypadkowo użył słów „bądźcie przeklęci!”. Nagle woły zaczęły znowu ciągnąć, a miejscu, w którym pług właśnie orał zobaczył  chłop bezdenna dziurę, do której wpadł właśnie z wielkim  hałasem ogromny kocioł pełny błyszczącego złota.

Dzisiaj nie ma już śladu po zamku. Tylko kamień w kształcie słupa stoi poziomo głęboko w ziemi. Chciwi ludzie przypuszczali, że znajdują się pod nim wszelkiego rodzaju skarby i próbowali go wygrzebać z ziemi. Ale to im się nie udało. To co odkopali w dzień, zapadło się w nocy ponownie. W końcu zaprzęgli konie, aby go wyciągnąć. Kamień dał się w pewnym stopniu poruszyć, ale w końcu łańcuchy pękały i kamień wracał do swojej dawnej pozycji. Za każdym razem słychać było tylko osobliwe odgłosy, przy których trzęsła się cała góra.