Nad brzegiem jeziora, dziś Mikołajskim zwanego, leżały trzy wsie. Mikołajki i Koniec po jednej stronie jeziora a Kozłowo po drugiej. We wsiach tych mieszkali potomkowie Prusów i Mazurzy. Jedni i drudzy mówili po polsku i żenili się między sobą, a Prusowie polskie nazwiska przyjmowali i powoli zapominali swój język. Ale o ile zgoda istniała miedzy mieszkańcami Mikołajek i Końca, to ludność Mikołajek i Kozłowa nienawidziła się serdecznie. Nie wiem skąd się wzięła ta nienawiść.

Zdarzyło się pewnego razu, że młody dorodny rybak z Mikołajek pokochał pracowitą i śliczną dziewczynę z Kozłowa. Kiedy się ich rodzice dowiedzieli o tej miłości mało nie wyklęli swoich dzieci. Zapowiedzieli im, by nawet nie marzyli o połączeniu się węzłem małżeńskim. A w owych czasach młodzi nie śmieli się sprzeciwić woli rodziców. Zresztą jak można było rozpocząć samodzielne życie bez ich błogosławieństwa. Siadywała Kasia na progu chaty w Kozłowie nad jeziorem, śpiewała rzewne piosenki przy naprawianiu sieci, a łzy lały się z jej niebieskich oczu. Pieśń po falach jeziora biegła na drugi brzeg, gdzie jej chłopiec Pieszko szarpał bujne płowe włosy z rozpaczy i tęsknoty za ukochaną. Kiedyś w cichy wieczór doleciał go śpiew Kasi:
     
"...wyszła dziewczyna, wyszła jedyna jak różany kwiat. Oj, wyszła, wyszła, oczki zapłakała, nie żądny jej świat. Czemu dziewczę płaczesz, czemu tak narzekasz najmilsza moja. Jak ja nie mam płakać, jak nie mam narzekać, nie będę twoja...".
 
Nie wytrzymał Pieszko z bólu serca, rzucił pracę przy łodzi i pobiegł w głąb puszczy, co trzy wioski otaczała. Wydawało mu się, że stuletnie drzewa, rosochate paprocie, leśne ptaki powtarzają słowa kasinej piosenki: nie będę twoja. Rzucił się na trawę i gorzko zapłakał. Usłyszał nad sobą czyjś głos: "Hej, młodzieńcze, jaki ból cię gnębi?". Spojrzał. Nad nim stał podpierając się kosturem siwobrody starzec. "Wstań chłopcze - rzekł - uspokój się." Poprowadził Pieszka do swej pustelniczej chatki w głębi puszczy. Tam Pieszko opowiedział starcowi o swej tragedii. Starzec cierpliwie wysłuchał opowieści. A potem rzekł: "Nie ty pierwszy cierpisz z powodu ludzkiej nienawiści. I ja kochałem dziewczynę z drugiego brzegu jeziora i nam też rodzice nie pozwolili na ślub. Poszedłem tedy w świat. Ale wszędzie gdzie zawędrowałem i ziemia i wody były mi obce. I wreszcie wróciłem do mazurskich jezior i puszcz, do mej pustelni. Moja ukochana też mi wierności dochowała. Też mieszka samotnie w puszczy, zbiera i suszy zioła. Leczy chorych naparami z ziół, zna zaklęcia przywracające zdrowie. Taki już nasz los". Nocą Pieszko pożegnał starego bartnika i poszedł na umówione spotkanie z Kasią, daleko hen w borze. Tam opowiedział jej o spotkaniu z samotnikiem.

Nie zauważyli, zajęci sobą, że opodal nich zbierała staruszka te zioła, co tylko przy pełni księżyca winny być zrywane. A kiedy zakochani odeszli do swych wiosek staruszka szepnęła do siebie: "Oj, dolo, dolo nieszczęsna. Czemu ci ludzie w kościele mówią: przebacz nam nasze winy jak i my przebaczamy naszym winowajcom - a w życiu potrafią tak nienawidzić i to za nic." Najutrz, kiedy Kasia była sama w chacie, bo ojciec popłynął na jezioro, a matka poszła do lasu po chrust, otwarły się drzwi i do chaty weszła obca staruszka z pękiem ziół. Kasia jak zwyczaj każe, ugościła staruszkę czym miała. A staruszka odezwała się w te słowa: "Znam ja wasz los, Kasiu i Pieszku, i ja kiedyś cierpiałam z tego samego powodu. Weź te zioła, Kasiu, uwarz z nich napój i podziel go na połowy. A kiedy słońce chylić się będzie ku zachodowi stańcie Kasiu i Pieszku na obu brzegach jeziora. A wypiwszy napar z ziół wyciągnijcie do siebie ręce. Może wreszcie ludzie zrozumieją, czego i mi i wam potrzeba." Kasia naparzyła zioła, jeden dzbanek zaniosła Pieszkowi, drugi schowała nad brzegiem jeziora.

A kiedy słońce zbliżyło się do wód jeziora wypili oboje napar z ziół i wyciągnęli ręce do siebie. O dziwo - ręce ich zaczęły się wydłużać, a dłonie splotły się nad środkiem jeziora, tworząc jakby most. Przerażeni młodzi zaczęli wołać o pomoc. Zbiegli się tłumnie mieszkańcy Mikołajek i Kozłowa. Wśród nich byli bartnik i zielarka. Starzec podniósł prawicę, a gdy tłum się uciszył tak do nich powiedział: "Ludzie z Mikołajek i Kozłowa, utrapieniem waszym jak i tych młodych jest niezgoda, swarliwość i pycha. Pamiętajcie co mówi przysłowie: zgoda buduje, niezgoda rujnuje."

"Niechaj obie wsie połączą się tak, jak połączyły się ręce zakochanych. Niech miłość, jedność i pokój zapanuje u nas na wieki." Mieszkańcy Mikołajek i Kozłowa spojrzeli na siebie i zrozumieli, że starzec ma rację, że trzeba skończyć spory. I mimo, że już zmierzchało pobiegli po piły i topory i zaczęli w puszczy szykować drewno na budowę mostu. Wtedy to ręce młodych rozplotły się i przybrały dawną postać.

Na wiosnę młodzi, ich rodzice, drużbowie spotkali się na środku mostu. Kasia i Pieszko przysięgali sobie miłość, ich rodzice przyjaźń. Na wzgórzu wiatracznym w Mikołajkach zadźwięczał dzwon. Ksiądz połączył na zawsze młodą parę. I żyli długo i szczęśliwie, a z nimi zielarka i bartnik, którym zawdzięczali swoje szczęście.